Oto historia, której początek dały dwa przypadkowe słowa...
Jedno z ćwiczeń pobudzających kreatywność, na które natknęłam się na jednej ze stron, to wymyślenie najbardziej nieprawdopodobnej historii z dwóch losowo wybranych słów.
A więc biorę do ręki słownik (pod ręką mam akurat polsko-angielski, ale to przecież bez znaczenia) i wybieram losowo dwa słowa (przyjmijmy, że szukam tylko rzeczowników), z których ułożę jakąś szaloną historię. Wymyślam numer strony i biorę pierwszy rzeczownik jaki pojawia się na tej stronie. Już mam: "waga" i "mól". Do dzieła!
Był mroźny zimowy poranek. Na zewnątrz 30 stopni mrozu. Stałam przy oknie z gorącym kubkiem kawy w ręku i dla zabawy przykładałam ciepły nos do zimnej szyby, wyobrażając sobie jak śmiesznie musi to wyglądać z zewnątrz. Nikt jednak nie patrzył w moją stronę. Wszyscy skuleni, wciśnięci w swoje szare płaszcze, z wzrokiem wbitym w ziemię, niemal biegli do swoich nudnych biur i firmowych komputerków. Bezwiednie obserwowałam ten ruch mający w sobie coś z mechanizmu pracy mrówek, gdy nagle na wysokości moich oczu pojawił się mól. – Wróciły – pomyślałam i zapominając o mrówkach, rzuciłam się w pogoń za znikającym już w czeluściach szafki kuchennej srebrnoskrzydłym stworzeniem. Gdyby nie to, że przed miesiącem wyżarły mi pół zapasów, mogłabym przez te skrzydła doszukiwać się w nich dalekich krewnych aniołów, ale w tej sytuacji jawiły mi się wcieleniem najgorszego zła. Dopadłam szafki, otworzyłam drzwiczki na oścież i zastygłam w bezruchu, pozwalając oczom wykonać swoją pracę. Nerwowo szukałam tych małych wrednych skrzydełek wciskających się zapewne w jakąś szczelinę w pakunkach z mąką lub płatkami owsianymi. Trwało to dłuższą chwilę. Czekałam cierpliwie aż coś zauważę. – Kawa zapewne już dawno wystygła – przemknęło mi przez myśl. I nagle coś zwróciło moją uwagę. Stara żeliwna waga szalowa, którą trzymałam tu od niepamiętnych czasów, jakby nieznacznie się poruszyła. Jak najciszej i jak najostrożniej się dało podsunęłam taboret i udając mistrza karate z amerykańskich filmów, bezszelestnie wspięłam się na niego, co w moim obszernym szlafroku frotte wcale nie było takie łatwe. Podnosiłam się bardzo powoli zbliżając nos do do szafki i zdążyłam nawet pomyśleć, że jeśli mól tam jest i jakimś zbiegiem okoliczności będzie na mnie patrzył to objawię mu się jako wielka góra, która wyrośnie nagle na jego oczach nie wiadomo skąd i po co albo uzna mnie za wschodzące słońce i zwoła całą rodzinę, żeby popatrzeć na ten niezwykły fenomen. Dotarłam w końcu wzrokiem na wysokość wagi i niemal spadłam ze stołka, bo mól rzeczywiście tam był i rzeczywiście dziwnym zbiegiem okoliczności na mnie patrzył! I do tego nie był sam. Siedział sobie na skraju szali z trzema innymi srebrnoskrzydłymi molami i obserwował mnie jakbym rzeczywiście była tym cholernym wschodzącym słońcem.
Jak Wam się podoba ta historia? Zachęcam do samodzielnego wykonania tego ćwiczenia. Rezultaty możecie zamieszczać w komentarzach. Pozdrawiam!
Emilia Szywała
Pomysłodawczyni tego bloga, jego dobry duch i redaktor.
Komentarze
Prześlij komentarz