Jak Kruella zamieniła się w Kruelkę
Jest to krótka historia tego, jak konfrontacja z własnymi „demonkami” może zmienić sposób postrzegania nas przez innych i do zrobienia pierwszego kroku w stronę odkrycia siebie piękniejszymi. Do tego potrzebna jest odrobina odwagi, bo uważam, że odwaga jest trochę jak akumulator: wystarczy zacząć i działać a sama wzrośnie poprzez samoładowanie.
Nosimy w sobie wiele uraz, złości i gniewu. Jeśli mamy odwagę w sobie, to w którymś momencie dostrzeżemy to, jak bardzo nas te uczucia ranią. Są ludzie, którzy uważają, że praca nad sobą to marnowanie czasu. Pokażę, że wcale tak nie jest. Samorozwój i zaglądanie do własnej duszy, może być najpiękniejszym darem, jaki sami sobie dajemy. I nie musimy robić tego sami. Jest wiele wokół nas osób, które nam pomogą. I zrobią to z miłością i zrozumieniem. Jednak najwięcej miłości i zrozumienia możemy dać sobie sami. A w głębi serca nosimy nieprzebrane oceany tych bogactw. Dlatego odważnie spoglądajmy w swoje oczy i rozpraszajmy ich światłem cień, w którym ukryliśmy wszystko to, co uznajemy za niegodne, nieczyste i wstydliwe. To też jesteśmy my. I ta część nas z cierpliwością czeka aż wyciągniemy do niej ręce i ukoimy w utuleniu i miłości.
Oto historia Kruelli, która dała początek niesamowitej przemianie:
Dziesięć lat temu Kruella była bardzo agresywną osobą. Nie potrafiła sobie poradzić z tym, co ją męczyło od środka. Najważniejszą sprawą dla niej było uczucie nieakceptacji i niekochania siebie. Oczywiście takie podejście ma ugruntowanie w doświadczeniu życiowym. Jednak nie na konkretnych wydarzeniach z życia Kruelli się skupimy.
Otóż jej agresja objawiała się w permanentnym wchodzeniem w konfrontację z innymi. To właśnie agresja „kazała” Kruelli "warczeć" na ludzi czy to na ulicy, czy też w środkach komunikacji miejskiej i innych przestrzeniach publicznych. Powody były błahe: a to ktoś stanął za blisko niej ( nie było ważne, że był tłok i godziny szczytu), a to ktoś przeciął jej drogę, gdy szła chodnikiem (to normalne, ale Kruella uznawała, że cały chodnik jest dla niej), a to ktoś zajął miejsce, które uznała za najlepsze i wszystkim wara od niego. Rzucała gromami z oczu i ogólnie emanowała niezadowoleniem i chęcią mordu. Ludzie patrzyli na nią jak na obłąkaną i czasami pozwalali sobie na komentarz w akcie obrony. I wtedy robili poważny błąd, ponieważ agresja Kruelli dostawała zastrzyk energii i eskalowała do niemożebnych rozmiarów. A jednocześnie Kruella była z siebie niewymownie dumna, kiedy to doprowadzała do sytuacji, w której „ten, co nie wiedział, co czyni” stał z otwartą buzią w stanie szoku. Zawsze to ona i tylko ona miała ostatnie zdanie i walczyła o to prawie do krwi.
Co się stało z tą kobietą dynamitem?
Otóż nastąpił dzień, w którym Kruella doświadczyła iluminacji świadomości, jak głęboko agresja wniknęła w jej osobowość i ma nad nią władzę. A owa iluminacja miała miejsce na przystanku. Kruella właśnie wysiadała z tramwaju. Były godziny szczytu i jak w takich momentach nie dało się uniknąć kontaktu czwartego stopnia z innymi pasażerami. Ona wysiadała, a pewna pani wsiadała. No i na swoje nieszczęście owa pani trąciła Kruellę łokciem. To był ogień na proch i inne środki wybuchowe całego świata, jakie w sobie nosiła nasza bohaterka. To, co wykrzyczała stronę niczego nie spodziewającej się pasażerki nie nadaje się nie tylko do publikacji, ale do niczego. Zaraz potem Kruella stanęła, żeby ochłonąć. I nie mogła. Tramwaj odjechał wraz zpanią, a ona płonęła gniewem i chęcią zemsty, a jej oczy zalewały fale żądzy mordu. I nagle pojawiła się w Kruelli odkrywcza myśl: "Trzeba było dać tej babie z liścia w łeb! ".
I nagle... w Kruelli nastąpiła cisza.
Boże, co się ze mną dzieje!!!? – pomyślała.
Świadomość, że sam krzyk jej nie wystarcza bardzo ją wystraszył. Szła ulicą z lekka otumaniona i pomyślała, że to już jest ten etap, kiedy potrzebuje pomocy. Pomocy w tym, aby nie przekroczyła tej granicy, gdzie już nie ma kontroli nad swoimi reakcjami i działa pod wpływem jakiegoś atawistycznego instynktu walki. I to walki wręcz.
Jako, że Kruella była odważną kobietą podjęła rękawicę rzuconą jej przez serce i duszę i znalazła dla siebie najlepsze rozwiązanie. Znalała dobrego terapeutę, od którego nauczyła się różnych metod i sposobów radzenia sobie ze swoją agresją. Zwróciła się ku swojej duchowości i „wewnętrznej” Kruelli. Na spotkaniach terapeutycznych przyjrzała się sobie bliżej. I wiele zrozumiała. Dało to początek nowej świadomej siebie Kruelce.
Kruelka, w jaką się przemieniła rządna zemsty Kruella, do dziś dnia kroczy drogą samopoznania i samorozwoju i na tym polu ma wiele osiągnięć. A, że ma osiągnięcia świadczą o tym rozmowy z jej dobrą znajomą, z którą po latach zaśmiewa się do łez z tej paranoicznej agresji i z tego, jak traktowła innych.
I tak siedząc w fotelach, przed kominkiem z kubkami gorącej herbaty w zimowy wieczór Kruelka słyszy słowa: „wiesz Kruelko, jak cię po raz pierwszy zobaczyłam w korytarzu, to modliłam się gorąco i z przerażeniem - Boże tylko niech ona się do mnie nie odzywa, niech ona do mnie nie podchodzi”.
„Ona” to była Kruella. Znajoma wyczuła wtedy jej energię, którą emanowała. Po latach, będąc już na drodze rozwoju osobistego Kruella słysząc po raz pierwszy te słowa była w szoku, że właśnie takie robiła na innych wrażenie. A była święcie przekonana o swojej owczanej łagodności, takiej do przytulenia. A tu masz, ludzie chcieli od niej uciekać.
Tylko dzięki mądrości owej znajomej, która nie odrzuciła Kruelli na samym początku, a przyglądała się z boku przemianie, jaka się dokonywała, ta druga kroczy radośnie przez życie mając za wsparcie wspaniałą istotę u boku, Anię. Dla Kruelki Ania jest probierzem wewnętrznej przemiany, jak również ogromnym motywatorem i wsparciem, by dalej kroczyć obraną drogą i odkrywać w sobie miłość i ciszę serca.
I nadal siebie odkrywa, a po jej agresji nie ma śladu. Są uczucia, czasami emocje. Jednak jest również świadomość wartości siebie. To największy dar, jaki dotychczas sobie podarowała. Poczucie bycia wartościową. I dzieje się tak, że co rusz znajduje w sobie nowy potencjał, nową wartość czy umiejętność. A ile ich jeszcze czeka na odkrycie?
I wierzcie: jeśli ktoś miałby wątpliwości, to warto!
Warto sadzać diabliki na wprost siebie i przyglądać się im, wysłuchać, co mają do powiedzenia, utulić, ukoić i wprowadzić zmiany. Bo te diabliki to również my. Tylko trochę zagubieni i zasmuceni. A dzięki podjęciu współpracy z nimi można uspokoić siebie i zrozumieć powody własnych frustracji i wzniecić wschód naszego wewnętrznego słońca, które zawsze jest w nas, tylko czasami chmur dużo.
I mówią, że jak wejdziesz na tę drogę, to już z niej nie zawrócisz, choćbyś upadał niezliczoną ilość razy. I dzięki tej drodze zawsze powstaniesz. Silniejszy.
Kruelka upada i powstaje. Wciąż i wciąż. I trwa.
Tego samego i ja wam życzę, wraz z miłym i owocnym odkrywaniem siebie i swoich bogactw naturalnych w waszych sercach.
Autor:
Dorota Kajszczak, z natury jestem optymistką, odważną w
podejmowaniu nowych wyzwań, jeśli czuję, że warto. Na pytanie: kim jesteś?,
odpowiadam: nikim. Nie lubię szufladkowania mnie, wpinania w ramy czyichś
wyobrażeń i nadawania mi znaczeń. Jak białe światło, które jest macierzą dla
kolorów tęczy, tak ja skupiam w sobie wielość zainteresowań, możliwości i
potencjału. Odkrywam je krok po kroku i przyglądam się temu, co się pojawia.
Czasami robię to ze zdziwieniem, czasami z radością. Noszę w sobie tyle
różnorodnych przestrzeni, że nieobce są mi prace przy remontach, robótki ręczne
i manualne, odnawianie mebli, jak również twórczość pisarska (zdobyłam I
miejsce w konkursie literackim „Kura Salonowa” w 2014 roku). Ostatnie moje
odkrycie, to mistrzostwo w gotowaniu zup (opinia moich bliskich). Uwielbiam
pływać i spacerować i oczywiście gryzonie wszelkiej maści. Dla mnie
najwspanialsze zwierzęta na ziemi. Z kapibarą i szczurem włącznie.
Komentarze
Prześlij komentarz