LISTY DO MOJEGO PANA TERRORYSTY ''7''
Zamknij oczy. Jasność
błyszczy w źrenicach, odbija się w tęczówce. Twoje
ulubione sosny, świerki i jodły nieregularnie kołyszą się na
letnim wietrze. Pod bosymi stopami chrupią szyszki, gałęzie same
rozsuwają się na boki nie chcąc ranić skóry, a mech
łaskocze śródstopie. Zapach lasu nieprzytomnie wdziera się
w nozdrza, świeża żywica oblepia ciało zastygając
na wystających
obojczykach. Na pajęczynach bujają się muchy, niczym malutkie elfy
na podniebnych huśtawkach. Krople rosy na trawie układają się w
długi sznur przeźroczystych pereł. Batyst w bieli spija źródlaną
wodę klejąc się do żeber i ud jak szalony. Słońce wypala powoli
kształt rzemyków na nadgarstku. W oddali słychać dzikie
gęsi, głośno dyskutujące
o podróży na północny
zachód. Tutaj jestem. Szukaj mnie, cierpliwie dzień po
dniu...
Otwórz oczy.
Ciemność spowija od stóp do głów. Znienawidzone
słoneczniki gniją połamane gradobiciem na polach. Buty obcierają
każdą możliwą część stopy, pęcherze narastają jeden po
drugim, a zapiętki czuć jakby były co najmniej utkane z drutu
kolczastego. Smród ulic zabija wszelkie nadzieje na lepsze
jutro, a skiśnięta deszczówka wylewa się z rynny
prosto za
kołnierz starego prochowca. Szczury grają w karty w rynsztoku,
niczym banda zatęchłych pijaczyn. Resztki jedzenia, czy to z tawern
czy to z wymiocin walają się prawoskrętnie po ulicach tworząc coś
na kształt obrzydliwego łańcucha dna. Brudna, stara koszula łapie
ostatnie krople moczu miejscowego żebraka. Wiatrzysko bije po czole,
nosie i gardle jakby tylko na to czekało. Zza rogu słychać dzikie
baby, swawolnie dyskutujące o podróżach na pięterko. Tutaj
nie chcę być. Nie znajdziesz mnie, nigdy...
Las płonie Panie Te. I to
nie jak piękna Żyrafa Salvadorska. Kiedyś podziękuję za te
zapałki. Jeszcze tylko trochę alifatyczków by się przydało.
Podlewamy? Bo zacząć to jedno ale utrzymać ten stan to drugie.
Dziękuje, że patrzy Pan ze mną Panie Te.
***obraz Free-photos z Pixabay
Komentarze
Prześlij komentarz